01 stycznia 2021, 21:05
Sporo się u mnie dzieje, pisanie pracy, zmiana pracy, ogarnianie mieszkania, a i tak najważniejsze jest to, że znowu ją widziałam...
Sylwestra spędziłam samotnie, łudzę się, że to dlatego, że miałam pisać pracę. Heh. Prawda jest taka, że i tak nikt nie chciałby mnie zaprosić, ani odwiedzić. Udekorowałam trochę mieszkanie. Zrobiłam makijaż, ustawiłam statyw z taboretów i robiłam sobie zdjęcia, tak jakby to ktoś inny je robił. To takie okropnie żałosne. Nie chciałam stworzyć iluzji imprezy, a raczej tego, że jestem z kimkolwiek... Chciałam po prostu wyglądać ładnie, a raczej- wyglądać ładnie na zdjęciach. Umiem sobie zrobić dobre zdjęcie, takie na których wyglądam normalnie- nie jak monstrum. Potem i tak muszę wybierać te nieco gorsze od najlepszych, bo są jakieś granice żenady. I tak pewnie mają ze mnie bekę, że dodaje takie fotki... "Wyglądasz tu tak ładnie! Zupełnie jak nie ty!".
Na koniec roku zrobiłam sobie prezent- botoks i usta. Sam zabieg bardzo spoko, ale potem nie było przyjemnie. Czułam dyskomfort, lekki ból. Poszłam do pracy, laski patrzyły na mnie z zaciekawieniem, ale w mojej głowie już milion negatywnych myśli. I w sumie dopiero teraz uświadomiłam sobie, że musiałam wydac 1000zł, żeby moje usta wyglądały tak jak ich, chociaż ich i tak wydają mi się pełniejsze. Zrobiło mi się strasznie przykro...
Mam problemy, bo to nawet nie jest kurwa jeden problem. Nie radzę sobie w żadnej sferze, ani w uczuciowej, ani koleżeńskiej, w pracy też nie umiem się do końca dogadać. Jedyne co mi w miare wychodzi to zarabianie pieniędzy, chociaż i tu mam wiele zastrzeżeń.
Szukam mieszkania, zastanawiam się jakie wybrać... Chyba wezmę ładniejsze, max 2 pomieszczenia+łazienka. Powinnam oszczędzać, ale nie wiem jak długo jeszcze pożyję, więc może chociaż pomieszkam w ładnym miejscu.
Boję się, minął rok i nadal jestem tą samą osobą. Żałosną i bez żadnych przyjaciół. Niby koleżanki z pracy są fajne, ale nie umiałabym poprosić ich o pomoc- bałabym się, że odmówią.
Byłam na święta w domu. Kurwa jak zwykle. Od razu jak weszłam ojciec wyśmiał mnie do matki za mój wygląd, ona też patrzyła na mnie jak nienormalna. Jak się napiła, to zapytała, czy mi się dzisiaj makijaż nie udał albo czy malowałam się w samochodzie. Miło. Nie było normalnego jedzenia, jeśli miałabym ochotę na ciasto to musiałabym poprosić ojca, żeby przyniósł mi go z lodówki w naszym innym domu. Nie chciałam prosić, bo wiedziałam z jaką reakcją by się to spotkało- "nie wystarczy ci już? nie najadłaś się jeszcze?". Czułam się okropnie upokorzona... dostałam okresu, więc mój i tak duży bęben był jeszcze bardziej widoczny. Nie chcę jechać tam na wielkanoc. Znowu czułam się jak przed wyprowadzką z domu, musiałam tłumaczyć się z głodu... ryczałam w kiblu, szczególnie jak znajomi wysyłali mi memy o serniczkach. To głupie płakać z powodu jedzenia, ale tu nie chodziło o to, że nie ma czegoś słodkiego. Chodziło o to, że okazało się, że znów mają nade mną totalną władzę, tak jak kiedyś. Chcieli mnie zmusić do proszenia o coś, co należy się każdemu, no i korzystając z okazji mogli mnie obrażać. Miałam 15 tys na koncie, a siedziałam i nie mogłam zjeść kanapki z tym, z czym miałam ochotę, nie mogłam zjeść pierdolonego ciasta, którym inni rzygali, bo wszystkie sklepy były pozamykane. Drugiego dnia świąt przypomniało mi się, że mam połowę batona w samochodzie to poszłam po niego i zjadłam po cichu w pokoju. Chciałam się spakować i wyjechać, ale nie umiałam zebrać się na odwagę. Potem jeszcze na koniec kłótnia z ojcem, który po raz kolejny oszukał mnie na kasę, no i matka obarczająca mnie winą za to, że psuję atmosferę. Ojebał mnie na 30k, a jedyne co potrafi powiedzieć matka to- "tak nie było".
Mam żal do całego świata i do siebie, chuj wie o co, o to, że jestem brzydka i tłusta? O to, że zawsze czuję się niewystarczająca? Wiem, że to widać. Nawet jeśli dobrze się kamufluję, a inni tego świadomie nie zauważają, to i tak czują coś przez skórę. Jak mam pokochać siebie, jeśli nie dostaję pozytywnych bodźców z zewnątrz? Jak mam znaleźć przyjaciół, jeśli każda moja pomoc zawsze kończy się tak samo- "aaa no dzięki, nara"? Rozpierdala mnie ta bezczynność, to, że widzę jak inni zyskują coś, do czego ja nie potrafię się nawet zbliżyć.
Rocznikowo mam 28 lat, co poza tym mam? Niewiele. Wiem, że jestem próźna. Nowe usta i wygładzone czoło dały mi tyle radości... Chciałabym cieszyć się z czegoś głębszego, ale z czego?
Uciekam. Tak bardzo chciałabym, żeby ktoś mnie zatrzymał, ale to nie jebana bajka disneya i jedyne co mnie spotka to opierdol, że nie zamknęłam za sobą drzwi.