Archiwum wrzesień 2020


Kolejny dzień żenady za mną
27 września 2020, 19:54

A w sumie to cały tydzień. 



Znowu niepotrzebnie wyszłam przed szereg w pracy. Nie wiem po co to zrobiłam... było olać sprawę. Wszystko skończyło się dobrze, ale ochroniłam tyłek pewnemu chujowi i całej firmie, a nawet nikt nie podziękował. A mogłam cicho patrzeć, jak świat płonie...



Koleżanka zachowywała się dziwnie, musiałam zrobić część jej pracy. Nie miałam z tym problemu, bo to tak naprawdę nic wielkiego. Później okazało się, że musiałam to przejąć, bo koleś leci na dziewczyny i daje im o tym znać w niewybredny sposób... Przecież żadna inna nie dałaby sobie z nim rady, ja byłam oczywistym wyborem. Spośród kilku kobiet poprosiła o pomoc akurat mnie. Można sobie tłumaczyć, że to może dlatego, że jestem "najwyższa stopniem", ale bądźmy szczerzy... Facet załatwił to, co miał załatwić, wyszedł lekko niepocieszony. Wodził wzrokiem za moimi koleżankami, ciężko było mi utrzymać jego uwagę. Mimo, że jestem do tego przyzwyczajona to i tak czułam się jak totalne gówno. Kiedy wyszedł usłyszałam: Dzięki! Przepraszam, że cię oderwałam od pracy! Ale widziałaś jaki z niego zbok... Nie było w tym żadnego podtekstu wobec mnie. To było naprawdę szczere podziękowanie. Potem koleżanki zaczęły rozmawiać o tym ilu facetów musiały spławiać, czułam, że zaraz spalę się ze wstydu. Ja jedyne kogo muszę odganiać to żuli, i to bynajmniej dlatego, że im się podobam- po prostu chcą fajkę. Przez całe moje życie tylko jeden chłopak chciał mój numer, miałam wtedy z 10 lat. Nie dałam mu go, bo bałam się, że chce go tylko po to, żeby z kolegami robić sobie ze mnie żarty... 

 

Czasem sobie myślę, że może przesadzam, że za bardzo doszukuję się w każdej pierdole potwierdzenia swojej brzydoty i ogólnego debilizmu. Niestety... Dzisiaj miałam chwilowo taki nastrój, że pomyślałam, że może nie jest ze mną aż tak źle, że może do czegoś jeszcze się nadam. Heh. Rozmowa telefoniczna z matką. Kuzynka bierze ślub. A ja nawet nie mam kolegi, który nie wstydziłby się ze mną pokazać publicznie. No i co ja teraz zrobię? W dodatku moja kuzynka studiowała z osobami, z którymi chodziłam do klasy w liceum. Z tymi "fajnymi" ludźmi. Ona była na ich weselach, więc oni też się pewnie zjawią. Pójdę bez pray? Przyniosę wstyd rodzinie, a sama chyba poderżnę sobie gardło w wc jeszcze zanim podadzą rosół. Nie pójdę- też źle, bo wszyscy domyślą się dlaczego mnie nie ma. Jest mi głupio za samą siebie... za to jakim człowiekiem, a raczej jakim stworzeniem jestem. Bez znajomych, bez chłopaka, dziewczyny... Kurwa ja nawet psa nie mam, bo boje się, że go nie ogarnę. Poza tym nie chcę, żeby siedział sam, kiedy ja będę po 10h w pracy. 

 

Jestem totalnym zerem. Nie mam nic. Staram się, ale i tak wszystko czego dotknę obraca się w gówno. Zastanawiam się co ja takiego zrobiłam, że teraz (a właściwie zawsze) mogę liczyć tylko na siebie. Nawet mordercy mają kogoś bliskiego, a ja po długim spacerze znowu siedzę i samotnie piję piwo, lajkując czyjeś relacje na fejsbuku.  

 

Wczoraj pomyślałam, że może wejdę na Roksę. Nawet nie wiem jakie tam są ceny. Ale przynajmniej ktoś chociaż na chwilę będzie blisko mnie...

Potrzebuję innych
24 września 2020, 20:58

Staram się nie myśleć o tym, jak bardzo potrzebuję innych, żeby czuć się cokolwiek warta.

 

 

Jak zazwyczaj zwlekałam z powrotem z pracy. Jeszcze trzy minuty, pięć, kwadrans. Powoli odpaliłam silnik i odjechałam. Zamówiłam jedzenie. Nawet nie wiem jak wyglądał pan, który przyniosł mi kolację, pamiętam tylko siwe włosy. Nie smakowało mi. Chciałam płakać, ale nie mogłam. Czuję okropną pustkę, widzę jak bardzo bezsensowne jest moje życie. Od wielu lat jedyne o czym myślę to, że chciałabym być dla kogoś ważna. Chciałabym być stałym elementem życia, a nie starym krzesełkiem, którego zniknięcie zauważa się dopiero po kilku miesiącach. 

 

Jesteś naszą przyjaciółką. Nigdy niczego od nas nie chciałaś. Wiesz, za tydzień organizujemy dużą imprezę, będzie tyle ludzi, nawet Bartek przyjedzie! Jak pomyślę ile przed nami roboty to aż mi się odechciewa tego całego spotkania. Zazdroszczę Ci, że możesz wtedy siedzieć w domu i mieć święty spokój. Nie... nie zostałam zaproszona. Przecież mnie nie zaprasza się, kiedy inni ludzie mają czas. Odcięłam się od większości fałszywych znajomych. Dzisiaj tylko zostali mi tylko ci "przyjaciele". To jedyne osoby, z którymi mam jakikolwiek niesłużbowy realny kontakt. Czasem piszę z innymi osobami, ale nasze kontakty, mimo, że kiedyś namacalne np. ze względu na studia, teraz są możliwe tylko przez fb. Nie spotykamy się. Oni nigdy tego nie proponują, a kiedy ja coś zagaję, akurat mają inne plany i tak od kilku dobrych lat. 

 

Kiedy wynajmowałam mieszkanie, myślałam, że zrobię jakąś domówkę, chociaż taką kameralną dwu-trzy osobową. Mieszkam tu już 10 miesięcy, jedyną osobą, która przekroczyła moje progi jestem ja sama. Covid dał mi cichą radość, że inni teraz też nie będą mogli się spotykać... Po krótkim czasie okazało się, że jestem chyba jedyną osobą, która tak naprawdę przestrzegała zaleceń. 

 

Uwielbiam rozmawiać z ekspedientkami w sklepie, często wdaję się z rozmowy z kilentami. Ludzie mówią mi, że jestem taka sympatyczna i rozmowna... Nie wiedzą, że są jedynymi osobami, z którymi mogę porozmawiać, dlatego kiedy mogę, to korzystam z okazji. Kiedyś po długim weekendzie zadzwonił do mnie kierownik, spytał czemu mam taki zachrypnięty głos, czy może jestem chora. Nie... Ja po prostu 3 dni do nikogo się nie odezwałam. 

 

Pewnie jestem samotna na własne życzenie. Chciałabym się zmienić, ale nie umiem. Czego bym nie robiła, to i tak kończę, jako ta Emilka, ta no... wiesz która! Tak, kojarzę, ta taka no... Chciałabym mieć koleżankę, która będzie miała dla mnie czas chociaż raz w miesiącu, która nie będzie się wstydziła zaprosić mnie na swoje urodziny. Chciałabym mieć drugą połówkę... Samej jest mi bardzo ciężko. Nie przytulałam się od bardzo dawna. Ba, nawet nie pamiętam kiedy kogoś ostatnio dotykałam. Naoglądałam się bajek Disney'a, ciągle czekam, aż ktoś przyjdzie i odmieni moje życie, chociaż wiem, że to się nigdy nie stanie.

 

Każdego dnia myślę o tym, że nie powinnam istnieć. Codziennie dodaję sobie otuchy, mówiąc, że po drugiej stronie będzie lepiej, bo po prostu mnie nie będzie. Nie będzie tej trudnej walki o samą siebie, ciągłych zawodów na innych i na mnie, nie będzie oczekiwań, niespełnionych marzeń i lustra, w które musiałam nauczyć się patrzeć. 

Stylowa...
20 września 2020, 00:09

Czasem czuję na sobie czyjś wzrok. Zauważam w odbiciu, że ktoś widząc mnie od tyłu, patrzy na mnie zaintrygowany. Przyspiesza kroku. Wyprzedza mnie. Odrwaca się. I widzę zawód na jego/jej twarzy.

 

Odkąd pamiętam skupiałam się na tym, żeby wyglądać lepiej. Teraz już mniej więcej wiem co zakładać, żeby ukryć to, co najgorsze. Stwarzam iluzję normalnej sylwetki. Długi płaszcz w kobiecym kroju, koniecznie z poduszkami na ramionach, mega obcisłe spodnie, za duże, ciężkie buty, zakręcone włosy, fajne perfumy... Stojąc tyłem wyglądam, jak takie 6/10. Często kiedy spotykam w pracy kogoś nowego i w pomieszczeniu jest z nami jeszcze inna kobieta, ta nowa osoba pyta Co tak ładnie pachnie? Odpowiadam, że moje perfumy ;) I następuje cisza... Widzę zakłopotanie na twarzy naszego gościa. Pewnie liczył, że to ta druga odpowie. Na codzień naprawdę się staram... dużo bardziej niż inni. Tylko co z tego? 

 

Od zawsze otrzymywałam masę rad, co zrobić, żeby było ze mną lepiej. Daj więcej podkładu. Dobrze. Wiesz... bo ty się chyba za bardzo malujesz. Spróbuj czegoś delikatnejszego. Może sama kreska na oczach? No w sumie... Spróbuję. A próbowałaś cieni? Patrz, kup sobie może taką paletkę. Dobry pomysł! Masz za delikatne brwi. Ok. Ej, ale nie rób ich tak mocno! Dobra. Przez długie włosy wyglądasz dziecinnie, może trochę zetniesz? Ej, a jakbyś spróbowała tak tu nalakierować? Nie. Za mocno. Ooo teraz jest spoko. A może jednak zapuścisz? Bo wiesz, długie włosy są takie bardziej kobiece. Masz za ciemne paznokcie, takie jakbyś w ziemi grzebała. Nooo, teraz lepiej, faceci takie wolą. Załóż krótszą spódniczkę albo nie, bo no... yyy... wiesz, twoje nogi jednak lepiej wyglądają w dłuższej, albo może jednak w spodniach? Bo długa ci dodatkowo skraca nogi. Obcasy! Tak! Kup obcasy. Wiesz, jak tak chodzisz w tych obcasach, to faceci się ciebie boją i dlatego... jednak załóż płaskie. Stosowałam się do każdej rady przyjaciółek. W każdej nowej wersji siebie chodziłam conajmniej pół roku, liczyłam, że coś to zmieni. Niestety. Dzisiaj stosuję mix wszystkiego, często otrzymuję komplementy. Nooo, stylowo wyglądasz! Tak no... ze smakiem. Z racji tego, że zawsze mi źle i niedobrze, to takie przychylne komentarze mnie bolą :P Dlaczego? Nikt nigdy nie powiedział mi, że wyglądam ŁADNIE. Coś mi pasuje, w czymś mi do twarzy, z jednej strony tak się chyba mówi... i to powinno być miłe, ale przez moje kompleksy każde takie zdanie utwierdza mnie w tym, że czego bym nie założyła, to i tak nie będę ładna. 

 

Wiem, że to co piszę jest totalnie puste. Jak te laski z instagrama. Tylko uroda się dla mnie liczy, a przecież ważny jest charakter, bla bla bla... Fajnie się to mówi, ale problem pojawia się, gdy potrzebuję pomocy. Kiedy jeździłam starym samochodem ciągle się coś w nim psuło. Prosiłam o pomoc wiele razy, wiecie, takich randomowych ludzi na parkingu. Gdy byłam z jakąś koleżanką- często się udawało, ale niestety mój urok osobisty nigdy nie działał. Nawet jeśli prosiłam "kolegę" o użyczenie prądu z akumulatora to musiałam mu w zamian kupić kratę piwa, no i oczywiście najlepiej sama ją do niego przynieść na 4 piętro. Znajome polecały mi więc jakichś fachowców: Emiiilka, on weźmie od ciebie max 20zł za takie coś, albo i nic! Heh. 80zł proszę. Nie to, że oczekuję, że ktoś będzie pracował za darmo, ale za każdym razem było mi przykro, kiedy wiedziałam, że moje koleżanki zostały potraktowane inaczej. Szczególnie, że wybitnie często to ja płaciłam najwięcej :) Plusem jest to, że wiele rzeczy umiem zrobić sama. Ogarnę cieknacą rurę, bo na pomoc sąsiada nie mam co liczyć. Zakupy noszę na dwa razy tylko po to, żeby koleś z klatki nie musiał uciekać przede mną, gdy idę obładowana jak wielbłąd. Sama dokręciłam okna w wynajmowanym mieszkaniu, bo jak pomyślałam o tym, że właściciel będzie stękał z poczuciem żenady, to odpaliłam youtube, po czym pojechałam kupić klucze i zrobiłam co było trzeba. Na pierwszą jazdę próbną samochodem pojechałam sama i nie byłam dostatecznie przygotowana, więc na inną pojechałam wyuczona jak na egzamin. Panowie w obu przypadkach byli z lekka przerażeni, że coś wyglądające na babę przyjechało samo. Życie samowystarczalne jest satysfakcjonujące, ale i dołujące. Ciągle mam świadomość, że jakby co, to nikt nie pomoże mi bezinteresownie... Bo czemu miałby to robić- ani ja ładna, ani się nie odwdzięczę, bo oni nie chcę mieć ze mną więcej do czynienia. Smutne w byciu ogrem jest też to, że jak sąsiad wyprowadza pieska i ten piesek chce się ze mną pobawić to pan go zabiera... Kilka razy mówiłam, że to nic, że ja chętnie go pogłaskam, ale koleś na siłę ciągnął kundelka do klatki. Mój ryj uniemożliwia mi głaskanie pjesków a to bardzo poważna sprawa!!! :<<< Nie no, tak na serio, to pewnie nie tylko przez sam wygląd. Smutne sytuacje ukształtowały mnie dogłębnie. Pan może w dobrej wierze odciąga psa, ale w mojej głowie powód jest jasny... 

 

Jest sobota wieczór, jestem singielką, no i od kilku godzin piszę bóldupizmy na bloga...

Zatańcz ze mną
19 września 2020, 23:07

IV klasa. Choinka. Nowa brązowa bluzka, taka trochę, jak dla dorosłej kobiety. Brokat we włosach. Podszedł do mnie! Boże! Tak! Pójdę zatańczyć! Położyłam mu ręce na szyi... Przerzucił je na ramiona. Dlaczego? Musiałam mieć wzrok, jak zbity pies... Wiesz, że ja tańczę z tobą tylko, bo mi Kasia kazała? I jak zatańczymy to mi powiedziała, że zatańczy ze mną.

Głupie. Wiem. Ile ja mam lat? 30... Ciągle to pamiętam. W V klasie już nie chciałam iść na żadną zabawę... Wmawiałam mamie, że boli mnie brzuch, ale i tak kazała mi iść i nie być dziwolągiem. Poszłam i siedziałam na ławce, tak jak i w kolejnych latach. Kolega próbował tego numeru z tańczeniem jeszcze nie raz, ale nie dałam się już nabrać. Potem podbiegł do mnie i wykrzyczał, że przeze mnie Kasia z nim nie zatańczy. Nigdy nie rozmawiałam o tym z moją koleżanką z ławki... Ona chyba chciała dobrze, poza tym był to dla mnie za bardzo bolesny temat. Bałam się usłyszeć, że przecież w innym wypadku nikt nigdy by ze mną nie zatańczył. 

II klasa liecum. Półmetek. Nowa sukienka. Obcasy. Mocny makijaż. Papieros za papierosem, piwo załatwiła mi koleżanka z klasy, bo barman totalnie mnie ignorował. Potem oddała mi swoje, bo poszła tańczyć z jakimś kolesiem z innej klasy. Pilnowałam jej torebki. O 21 powiedziałam, że muszę już iść. Krzyknęła tylko, że ok, bo właśnie ktoś ciągnął ją na parkiet. 

III klasa liceum. Studniówka. Poszedł ze mną kolega znajomej. Był 5 lat starszy, skończył szkołę specjalną, bardzo się jąkał. Ale ja tak okropnie nie chciałam opuścić tej imprezy. Koleżanki śmiały się ze mnie i z mojego partnera. Wypaliliśmy po dwie paczki fajek, a potem poszliśmy do domu... Odprowadził mnie. Chciałam, żeby został na noc, ale powiedział, że musi iść, bo jeszcze zdąży na impreze do kolegów. Zostałam sama. W ładnym makijażu, sukience szytej na miarę i fryzurze za 200zł...

I rok studiów. Szeroko pojęte wyjście na kluby. Kółeczko dziesięciu dziewczyn. Ups, nagle zostało nas już tylko cztery. Potem tylko ja i znajoma. Zrobiłam obrót i jej już nie było. Poszłam zapalić. Jakiś facet wysępił ode mnie papierosa i poszedł palić metr dalej. Ledwo trzymał się na nogach. Wychyliłam się z palarni, koleżanki tańczyły z następnymi chłopakami. Poszłam do łazienki. Ktoś oblał mnie piwem. Wróciłam do loży. Nagle wpadła, któraś z koleżanek- Emilkaaaaaaaa!!! Czemu nie tańczysz?! Chooodź!!! Złapała mnie za rękę, zaczęła ciągnać w stronę parkietu, nagle puściła. Chwilę trwało zanim zlokalizowałam ją kilka metrów dalej z jakimś przystojnym facetem. Podbiegłam do niej i wykrzyczałam, że ktoś oblał mnie piwem i wracam do domu. Ok! Paaaa!!! Czekałam na przystanku godzinę na nocny, straciłam kilka fajek, bo ciągle ktoś podchodził i pytał czy nie mam poratować. Do domu wróciłam na skróty- przez las. Niby czemu ktoś miałby chcieć zaatakować kogoś takiego jak ja.

Na bal na zakończenie studiów nie poszłam. Bo i po co... poza tym nie miałam z kim iść.

Rok po studiach. Wesele. Koleżanka ubłagała mnie, żebym z nią poszła, bo ona totalnie nie ma z kim iść. Zgodziłam się. Od razu po rosole podbiegł do niej brat pana młodego, bo jego partnerka akurat poszła palić, a grali fajną piosenkę. Później, jakiś szwagier wujka ją przejął... Ja cały czas siedziałam przy stole udając, że świetnie się bawię. Oho! Jakaś zabawa, że panie tańczą w kółku, a panowie coś tam... Stwierdziłam, że może ruszę swoje cztery litery, w końcu kupiłam specjalnie nową sukienkę na tą okoliczność. Dwa kółeczka iiiii... Panie zamykają oczy, a panowie rwą je do tańcaaaaaaaa!!! Zamknęłam oczy. Otwarłam je od razu, jak tylko zaczęli coś grać. Zostałam sama... każdy miał już parę, moja koleżanka również. Uciekłam po cichu do samochodu. Siadłam z tyłu i skuliłam się pomiędzy siedzeniami, przyciemniane szyby pozwalały mi myśleć, że nikt mnie tam nie zobaczy. Nie chciałam płakać. Nie chciałam popsuć makijażu. Wycierałam rąbkiem chusteczki całą wilgoć, która zbierała się w kącikach. Przypomniałam sobie te wszystkie sytuacje, kiedy zostawałam sama, gdy każdy miał parę, przypomniałam sobie to, jak długo byłam na diecie, jak dużo czasu włożyłam w eksperymenty z makijażem i fryzurą. Na zewnątrz było ciemno i bardzo padało, stwierdziłam, że to idelany moment, żeby wyjść z auta... Przecież jakby co, to nie łzy, a deszcz popsuł mi idealny blending cieni. Poszłam do łazienki, ogarnęłam się i z bardzo nieszczerym uśmiechem weszłam na salę. Zawinęłam się koło 21. Koleżanka była obrażona, że zostawiłam ją samą... heh. No ale w sumie to nie jej wina... Ona się nie prosiła o to, żeby faceci chcieli z nią tańczyć. Jakieś dwa miesiące później dostałam zdjęcia z wesela. Wcale nie dziwie się, że nikt nie chciał nawet do mnie zagadać. Najgorsze jest to, że ja jak na moje warunki urodowe, naprawdę wyglądałam tego dnia wspaniale... Chociaż w porównaniu do reszty weselników, to jestem raczej karykaturą ludzkiego stworzenia. Krótkie i krzywe nogi, grube łapska, głowa jak u osoby totalnie upośledzonej. Nawet tapir nie maskował dostatecznie dysproporcji między ogromną twarzą, a płaskim tyłem głowy. Szczęka w totalnie nienaturalnym położeniu, śmiesznie małe stopy (i bynajmniej to wina, źle dobranych butów). Może gdyby mnie tak postawić obok skacowanych babek po 70, to jeszcze bym jakoś uszła, ale przy "zrobionych" paniach wyglądałam jak doklejony, lekko nadgnity pasztet. I co z tego, że podjechałam pod kościół półrocznym samochodem? Co z tego, że wywaliłam pieniądze, na jakieś maseczki ze śluzem ślimaka? Zamiast samochodu trzeba było zrobić chociaż operacje (liczba mnoga) nosa. 

Przeszczep włosów (ew. peruka z włosów naturalnych) - 30 tys

Nos - 15 tys

Uszy - 7 tys 

Żuchwa - 25 tys

Implant brody - 8 tys

Powieki - 9 tys

Lipoliza podbródka - 6 tys

Usunięcie znamion na twarzy - 4 tys

Koszt roczny botoksu + kw. hialuronowego - 4 tys

Koszt roczny innych zabiegów regenerujących skórę twarzy - 4 tys

Aparat na zęby + wybielanie - 20 tys

= 132 tys złotych tyle dzieli mnie od wyglądu w miarę normalnego człowieka, tylko jeśli chodzi o twarz (oczywiście +koszty nieprzewidziane)

 

 

Koleżanka
19 września 2020, 21:39

Obecnie wszystko jest w porządku, dotarłam się z dziewczynami w pracy. W końcu przełknęły to, że młoda siksa nimi rządzi ;) Wielokrotnie rozmawiałyśmy z każdą z osobna na dosyć intymne tematy- strata matki, rozwody itp. Nie mają oporów, żeby pozwolić mi wsadzić rękę w ich czipsy czy ułamać sobie kawałek wafelka (a z innymi osobami to różnie bywało, bo ewidentnie się mnie brzydzili). Przez takie drobne gesty i otwartość w rozmowie naiwnie uwierzyłam, że traktują mnie normalnie. Ot, zwykła koleżanka z pracy. Kilka dni temu w trakcie rozmowy usłyszałam- "Emilka, wiesz, poszłabyś ze dwa razy tam na górkę do tego doktora od botoksów i od razu byś była inna! Inne włosy byś zrobiła i może by coś z ciebie było!". Całą rozmowę obróciłam w żart, ale gdy tylko mogłam uciekłam na papierosa. Bardzo walczyłam ze sobą, żeby się nie rozpłakać... Pytałam samą siebie, co powinnam jeszcze zrobić, żeby ktoś w końcu przestał próbować dawać mi dobre rady odnośnie wyglądu? Czy ktoś kiedyś uzna, że nie muszę już nic w sobie naprawiać? Że po prostu jestem miłym człowiekiem i nie liczy się to, jak bardzo jestem brzydka? Najgorsze jest to, że ta rada odnośnie wyglądu płynęła z dobroci serca, nie była w żaden sposób złośliwa... Myślałam, że koleżanka patrzy na mnie jak na normalną osobę, że może jednak wyolbrzymiam swoje wady... Ciekawostka: ja już byłam u tego lekarza. Zrobił to o co prosiłam, ale jego wzrok i uśmiech pełen politowania sprawił, że chciałam zapaść się pod ziemię. Nie jest to pierwszy doktor, który "coś ze mną robił". Na razie postanowiłam odpuścić mniejsze zabiegi, chcę uzbierać więcej pieniędzy i postawić na coś agresywniejszego... Bo zwykłe wypełniacze i tak nie pozwolą mi wyglądać normalnie... 

Moim marzeniem jest to, żeby inni nie zapamiętywali mnie po pierwszym spotkaniu... żeby ktoś czasem mnie z kimś pomylił. Chciałabym, żeby ludzie nie gapili się na mnie w sklepie, kiedy chcę kupić ładną sukienkę, żeby zagadał do mne ktoś inny niż najebany żul... Mam dosyć pytań o to, jak ja to robię, że jestem pewna siebie. Ludzie dziwią się, że mam takie lajtowe podejście do życia oraz że jednocześnie tak bardzo się angażuję i mam w tyle zdanie innych. Każdy zawsze mówi mi, że nie wyglądam na osobę, która mogłaby zrobić to czy tamto, że nie spodziewali się, że jestem tak otwarta. Heh... Wiem o co tak naprawdę chcą zapytać- jak ja to robię, że mimo takiego ryja nie stawiam się w roli niższej niż osoby atrakcyjne/normalne ;) To bardzo proste- mam dwie metody, które ciągle się przenikają: 

a) kiedy tylko się budzę staję się Emilką, którą zawsze chciałam być. Umiarkowanie ładną, o symetrycznej twarzy, nieco wyższą, o szczuplejszych kształtach. W nosie czuję nawet zapach perfum, którym pachnie moja druga półówka. Przytulam się do misia udającego osobę, którą kocham skrycie od 10 lat. Wstaję i delikatnie idę do łazienki, spoglądam w lustro, ale staram się widzieć w nim to, kim jestem we własnej wyobraźni- zwykłą kobietę. Maluję się skupiając się na poszczególnych elementach twarzy, uważam, żeby nie patrzeć na całość. Potem muszę na chwilę zejść na ziemię i zobaczyć czy każdy poprawiony element komponuje się z resztą. Potem znowu staję się ładna. Zakładam ciuchy, które dobierałam poprzedniego wieczora, kiedy obiektywnie patrzyłam na swoją rzeczywistą sylwetkę. Patrzę na siebie oczami wyobraźni, czuję, że wyglądam super i wychodzę do ludzi... Dopóki ktoś jest obok mnie jestem ładna. Staram się za wszelką cenę odgonić myśli o tym, że tak naprawdę wyglądam jak ogr, kiedy jednak sytuacja staje się krytyczna przechodzę do punktu niżej ;)

b) skoro tak naprawdę jestem taka brzydka i ogólnie beznadziejna, to co mi szkodzi odwalić manianę? Przecież i tak nikt nie traktuje mnie normalnie! Nie mam nic do stracenia. Jak totalnie spieprzę to najwyżej się zabiję i świat będzie piękniejszy :P Czego bym nie zrobiła to i tak jestem w dupie, więc muszę zrobić cokolwiek. I to cokolwiek zawsze się udaje... Mam gdzieś, że ktoś ustąpi mi, bo będzie mu mnie żal albo dlatego, że będzie zaskoczony tym, że takie coś miało odwagę negocjować w taki sposób. Jestem na dnie, ot zwykły pustak myślący, że kogokolwiek obchodzi jego istnienie. 

Opcja b) nie może trwać zbyt długo, bo ktoś mógłby się zorientować, że tak naprawdę jestem słaba... jak najszybciej staram się znówu być ładną Emilką. Wiem, że to jest pojebane... Tak naprawdę całe moje życie to kłamstwo, każde słowo wypowiadane jest przez osobę, którą nigdy nie byłam i raczej nigdy nie będę. Czuję obrzydzenie, kiedy ktoś otwiera się przede mną, a ja ciągle nie jestem sobą. Wiem jednak, że moje prawdziwe uczucia są zbyt ciężkie dla innych osób... Co taki ktoś miałby mi odpowiedzieć? Idź do chirurga plastycznego? Czy może kłamać prosto w oczy, że wcale nie jestem tak okropnie brzydka? Wystarczy, że ładna Emilka słyszy rady odnośnie wyglądu... Prawdziwa ja nie zniosłaby tego tak dobrze i nie umiałaby ukryć tego, co normalnie robi tylko wtedy, gdy zamknie drzwi od mieszkania. 

Dzisiaj po raz kolejny patrząc na prawdziwą siebie płakałam. Płakałam tak bardzo, że w środku czuję realny ból. Bycie nieatrakcyjną to nie tylko brak adoratorów, to także brak przyjaciół i znajomych... W pewnym wieku, kiedy wszyscy normalni mają już rodziny, nie jestem zbyt często potrzebna. Moja obecność jest niewygodna i krępująca. Po kilku drinkach pary zaczynają się do siebie tulić, a ja po prostu siedzę... Sama nie wiem czy wolę jak ktoś na siłę podtrzymuje rozmowę, w momencie kiedy inni myślą tylko o tym, co będą robić po powrocie do domu czy może jednak lepiej, jak każdy zajmie się tą osobą, którą kocha? Procenty wyzwalają w innych pytanie- czemu stawiam tylko na karierę, czemu nie chcę założyć rodziny? Gdyby tylko to był mój świadomy wybór, to bez wahania wolałabym normalną pracę i życie z bliską mi osobą... I znowu przychodzi analizowanie- czy oni naprawdę myśleli, że ktoś może mnie pokochać czy tylko chcieli być mili?