19 września 2020, 23:07
IV klasa. Choinka. Nowa brązowa bluzka, taka trochę, jak dla dorosłej kobiety. Brokat we włosach. Podszedł do mnie! Boże! Tak! Pójdę zatańczyć! Położyłam mu ręce na szyi... Przerzucił je na ramiona. Dlaczego? Musiałam mieć wzrok, jak zbity pies... Wiesz, że ja tańczę z tobą tylko, bo mi Kasia kazała? I jak zatańczymy to mi powiedziała, że zatańczy ze mną.
Głupie. Wiem. Ile ja mam lat? 30... Ciągle to pamiętam. W V klasie już nie chciałam iść na żadną zabawę... Wmawiałam mamie, że boli mnie brzuch, ale i tak kazała mi iść i nie być dziwolągiem. Poszłam i siedziałam na ławce, tak jak i w kolejnych latach. Kolega próbował tego numeru z tańczeniem jeszcze nie raz, ale nie dałam się już nabrać. Potem podbiegł do mnie i wykrzyczał, że przeze mnie Kasia z nim nie zatańczy. Nigdy nie rozmawiałam o tym z moją koleżanką z ławki... Ona chyba chciała dobrze, poza tym był to dla mnie za bardzo bolesny temat. Bałam się usłyszeć, że przecież w innym wypadku nikt nigdy by ze mną nie zatańczył.
II klasa liecum. Półmetek. Nowa sukienka. Obcasy. Mocny makijaż. Papieros za papierosem, piwo załatwiła mi koleżanka z klasy, bo barman totalnie mnie ignorował. Potem oddała mi swoje, bo poszła tańczyć z jakimś kolesiem z innej klasy. Pilnowałam jej torebki. O 21 powiedziałam, że muszę już iść. Krzyknęła tylko, że ok, bo właśnie ktoś ciągnął ją na parkiet.
III klasa liceum. Studniówka. Poszedł ze mną kolega znajomej. Był 5 lat starszy, skończył szkołę specjalną, bardzo się jąkał. Ale ja tak okropnie nie chciałam opuścić tej imprezy. Koleżanki śmiały się ze mnie i z mojego partnera. Wypaliliśmy po dwie paczki fajek, a potem poszliśmy do domu... Odprowadził mnie. Chciałam, żeby został na noc, ale powiedział, że musi iść, bo jeszcze zdąży na impreze do kolegów. Zostałam sama. W ładnym makijażu, sukience szytej na miarę i fryzurze za 200zł...
I rok studiów. Szeroko pojęte wyjście na kluby. Kółeczko dziesięciu dziewczyn. Ups, nagle zostało nas już tylko cztery. Potem tylko ja i znajoma. Zrobiłam obrót i jej już nie było. Poszłam zapalić. Jakiś facet wysępił ode mnie papierosa i poszedł palić metr dalej. Ledwo trzymał się na nogach. Wychyliłam się z palarni, koleżanki tańczyły z następnymi chłopakami. Poszłam do łazienki. Ktoś oblał mnie piwem. Wróciłam do loży. Nagle wpadła, któraś z koleżanek- Emilkaaaaaaaa!!! Czemu nie tańczysz?! Chooodź!!! Złapała mnie za rękę, zaczęła ciągnać w stronę parkietu, nagle puściła. Chwilę trwało zanim zlokalizowałam ją kilka metrów dalej z jakimś przystojnym facetem. Podbiegłam do niej i wykrzyczałam, że ktoś oblał mnie piwem i wracam do domu. Ok! Paaaa!!! Czekałam na przystanku godzinę na nocny, straciłam kilka fajek, bo ciągle ktoś podchodził i pytał czy nie mam poratować. Do domu wróciłam na skróty- przez las. Niby czemu ktoś miałby chcieć zaatakować kogoś takiego jak ja.
Na bal na zakończenie studiów nie poszłam. Bo i po co... poza tym nie miałam z kim iść.
Rok po studiach. Wesele. Koleżanka ubłagała mnie, żebym z nią poszła, bo ona totalnie nie ma z kim iść. Zgodziłam się. Od razu po rosole podbiegł do niej brat pana młodego, bo jego partnerka akurat poszła palić, a grali fajną piosenkę. Później, jakiś szwagier wujka ją przejął... Ja cały czas siedziałam przy stole udając, że świetnie się bawię. Oho! Jakaś zabawa, że panie tańczą w kółku, a panowie coś tam... Stwierdziłam, że może ruszę swoje cztery litery, w końcu kupiłam specjalnie nową sukienkę na tą okoliczność. Dwa kółeczka iiiii... Panie zamykają oczy, a panowie rwą je do tańcaaaaaaaa!!! Zamknęłam oczy. Otwarłam je od razu, jak tylko zaczęli coś grać. Zostałam sama... każdy miał już parę, moja koleżanka również. Uciekłam po cichu do samochodu. Siadłam z tyłu i skuliłam się pomiędzy siedzeniami, przyciemniane szyby pozwalały mi myśleć, że nikt mnie tam nie zobaczy. Nie chciałam płakać. Nie chciałam popsuć makijażu. Wycierałam rąbkiem chusteczki całą wilgoć, która zbierała się w kącikach. Przypomniałam sobie te wszystkie sytuacje, kiedy zostawałam sama, gdy każdy miał parę, przypomniałam sobie to, jak długo byłam na diecie, jak dużo czasu włożyłam w eksperymenty z makijażem i fryzurą. Na zewnątrz było ciemno i bardzo padało, stwierdziłam, że to idelany moment, żeby wyjść z auta... Przecież jakby co, to nie łzy, a deszcz popsuł mi idealny blending cieni. Poszłam do łazienki, ogarnęłam się i z bardzo nieszczerym uśmiechem weszłam na salę. Zawinęłam się koło 21. Koleżanka była obrażona, że zostawiłam ją samą... heh. No ale w sumie to nie jej wina... Ona się nie prosiła o to, żeby faceci chcieli z nią tańczyć. Jakieś dwa miesiące później dostałam zdjęcia z wesela. Wcale nie dziwie się, że nikt nie chciał nawet do mnie zagadać. Najgorsze jest to, że ja jak na moje warunki urodowe, naprawdę wyglądałam tego dnia wspaniale... Chociaż w porównaniu do reszty weselników, to jestem raczej karykaturą ludzkiego stworzenia. Krótkie i krzywe nogi, grube łapska, głowa jak u osoby totalnie upośledzonej. Nawet tapir nie maskował dostatecznie dysproporcji między ogromną twarzą, a płaskim tyłem głowy. Szczęka w totalnie nienaturalnym położeniu, śmiesznie małe stopy (i bynajmniej to wina, źle dobranych butów). Może gdyby mnie tak postawić obok skacowanych babek po 70, to jeszcze bym jakoś uszła, ale przy "zrobionych" paniach wyglądałam jak doklejony, lekko nadgnity pasztet. I co z tego, że podjechałam pod kościół półrocznym samochodem? Co z tego, że wywaliłam pieniądze, na jakieś maseczki ze śluzem ślimaka? Zamiast samochodu trzeba było zrobić chociaż operacje (liczba mnoga) nosa.
Przeszczep włosów (ew. peruka z włosów naturalnych) - 30 tys
Nos - 15 tys
Uszy - 7 tys
Żuchwa - 25 tys
Implant brody - 8 tys
Powieki - 9 tys
Lipoliza podbródka - 6 tys
Usunięcie znamion na twarzy - 4 tys
Koszt roczny botoksu + kw. hialuronowego - 4 tys
Koszt roczny innych zabiegów regenerujących skórę twarzy - 4 tys
Aparat na zęby + wybielanie - 20 tys
= 132 tys złotych tyle dzieli mnie od wyglądu w miarę normalnego człowieka, tylko jeśli chodzi o twarz (oczywiście +koszty nieprzewidziane)